Muchomor w Kosmetykach: Toksyczne Zagrożenie czy Innowacja?

Czerwony Grzyb w Twoim Kremie? Szaleństwo z Muchomorem w Kosmetykach

Ostatnio, przeglądając internet w poszukiwaniu jakiegoś nowego serum, natknęłam się na coś, co dosłownie zmroziło mi krew w żyłach. Reklama kremu z… muchomorem. Tak, dobrze czytacie. Ten sam czerwony grzyb w białe kropki, przed którym ostrzegała mnie babcia w lesie za każdym razem, gdy zbieraliśmy grzyby, teraz miałby wylądować na mojej twarzy. Szczerze? Mój pierwszy odruch to było głośne „chyba żartujecie!”. Od dziecka wiem, że jedne grzyby to pyszny dodatek do obiadu, a inne to bilet w jedną stronę do szpitala. W końcu co innego pyszne i sprawdzone opieńki, z których można zrobić cuda na zimę – sama czasem korzystam z przepisów na opieńki na zimę – a co innego coś, co w każdym atlasie grzybów jest oznaczone trupią czaszką. A jednak, trend na muchomor w kosmetykach zdaje się po cichu pączkować, karmiąc się modą na wszystko co „naturalne” i „zaczerpnięte z prastarych receptur”.

Ten artykuł powstał z czystej potrzeby zrozumienia i ostrzeżenia. Chcę rozłożyć ten absurdalny pomysł na czynniki pierwsze i pokazać, dlaczego obecność muchomora w kosmetykach to nie innowacja, a skrajnie niebezpieczna fanaberia.

Szaleństwo w słoiczku – skąd w ogóle ten pomysł?

No dobrze, ale skąd to się wzięło? Dlaczego ktoś w ogóle pomyślał, że Amanita muscaria, czyli muchomor czerwony, może mieć cokolwiek wspólnego z pielęgnacją? Marketingowcy stojący za tym pomysłem często powołują się na medycynę ludową i jakieś szamańskie praktyki. Owszem, ten grzyb był wykorzystywany w różnych kulturach, ale głównie ze względu na swoje właściwości psychoaktywne, a nie dermatologiczne. To nie jest składnik, który wygładzi zmarszczki. To trucizna.

Serce problemu leży w dwóch substancjach: kwasie ibotenowym i muscymolu. To nie są żadne magiczne eliksiry, to po prostu neurotoksyny. Ich działanie na układ nerwowy człowieka jest dobrze znane i naprawdę nie jest to coś, co chcielibyśmy fundować sobie nawet w najmniejszym stężeniu. Mówienie o korzyściach tych substancji dla skóry to czysta fantazja, bo nie ma na to żadnych, ale to absolutnie żadnych dowodów naukowych. To wszystko sprawia, że ryzyko użycia Amanita muscaria w pielęgnacji skóry jest po prostu niewyobrażalnie wysokie. Pomysł na muchomor w kosmetykach jest dla mnie nie do przyjęcia.

Aplikowanie na skórę preparatów z tym grzybem to proszenie się o kłopoty. Potencjalna absorpcja toksyn przez skórę może prowadzić nie tylko do podrażnień czy reakcji alergicznych. Przy regularnym stosowaniu nikt nie jest w stanie zagwarantować, że nie dojdzie do zatrucia ogólnoustrojowego. Ktoś powie: „ale przecież stężenie jest małe!”. Tylko że nie ma czegoś takiego jak bezpieczne stężenie neurotoksyny w kremie do twarzy. Każda sugestia, że muchomor w kosmetykach może być bezpieczny, jest wprowadzaniem ludzi w błąd i igraniem z ich zdrowiem.

Nie tylko muchomor. Ciemna strona etykiet kosmetycznych

Pamiętam, jak kiedyś stałam w drogerii i próbowałam rozszyfrować skład mojego ulubionego szamponu. Czułam się jak na lekcji chemii, z której nic nie rozumiem. A potem zaczęłam szukać informacji w domu i… lepiej było nie wiedzieć. Cała masa konserwantów, silnych detergentów, potencjalnych alergenów. Problem z muchomorem w kosmetykach jest tylko wierzchołkiem góry lodowej, jeśli chodzi o to, co producenci potrafią nam zaserwować.

Branża od lat walczy z eliminacją szkodliwych substancji. Parabeny, ftalany, formaldehyd, metale ciężkie, SLS/SLES – lista jest długa. Unia Europejska na szczęście ma bardzo restrykcyjne przepisy i istnieje coś takiego jak oficjalna lista składników zakazanych w kosmetykach w Europie. To nie jest jakaś luźna sugestia, to twarde prawo. Substancje trafiają tam, jeśli badania wykażą, że mogą być rakotwórcze, uszkadzać DNA, wpływać na płodność czy zaburzać gospodarkę hormonalną. Warto o tym pamiętać, gdy następnym razem sięgniemy po produkt z nieznanego źródła, który obiecuje cuda. A sam pomysł na muchomor w kosmetykach wydaje się przy tym wszystkim jakimś ponurym żartem.

Zanim więc sięgniemy po coś, co kusi egzotycznym składem, warto czasem postawić na sprawdzone, bezpieczne metody. Czasem najprostsze rozwiązania są najlepsze, jak choćby domowa pielęgnacja. Zamiast ryzykować z toksycznymi nowinkami, można sprawdzić jak działa na przykład maseczka drożdżowa na włosy. Bezpiecznie, tanio i skutecznie.

Eko, bio, nature… czyli jak marketing mydli nam oczy

Wszystko jest teraz „naturalne”, „z serca puszczy”, „sekret babuni”. Czasem mam wrażenie, że niedługo zaczną nam sprzedawać kremy z rosą o poranku zbieraną przez elfy. To zjawisko nazywa się greenwashingiem i polega na stwarzaniu fałszywego wrażenia, że produkt jest ekologiczny i bezpieczny, podczas gdy wcale tak nie jest. I to właśnie na tej fali płynie absurdalny pomysł na muchomor w kosmetykach. Ktoś próbuje nam wmówić, że skoro grzyb rośnie w lesie, to jest „naturalny”, a więc dobry. To jest strasznie niebezpieczny skrót myślowy.

Prawdziwa odpowiedzialność w branży kosmetycznej to coś więcej niż ładne, zielone opakowanie. To na przykład etyczne pozyskiwanie składników do produktów pielęgnacyjnych, czyli dbanie o to, by ludzie pracujący przy zbiorach surowców byli godziwie traktowani i by nie niszczyć przy tym środowiska. To także rezygnacja z testów na zwierzętach. Włączenie do składu śmiertelnie trującej substancji jest zaprzeczeniem jakiejkolwiek etyki i odpowiedzialności. To kpina z zaufania, jakim my, konsumenci, obdarzamy producentów. Każda firma, która promuje muchomor w kosmetykach, powinna się wstydzić.

Kto pilnuje porządku w tej kosmetycznej dżungli?

Na szczęście nie jesteśmy w tym wszystkim sami. Jest coś takiego jak unijne Rozporządzenie Kosmetyczne – brzmi nudno, wiem, ale to taki nasz anioł stróż. To bardzo szczegółowy dokument, który mówi czarno na białym, co wolno, a czego nie wolno dodawać do kosmetyków. I możecie być pewni, że Amanita muscaria znajduje się na liście substancji absolutnie zakazanych. Nie ma żadnej furtki, żadnego „ale”. Stosowanie muchomora w kosmetykach jest po prostu nielegalne na terenie Unii Europejskiej.

W Polsce instytucjami, które tego pilnują, są głównie Państwowa Inspekcja Sanitarna i UOKiK. To one kontrolują rynek, sprawdzają składy i reagują, gdy coś jest nie tak. Wytyczne dotyczące bezpieczeństwa składników kosmetycznych są jasne i producenci muszą ich przestrzegać. A jeśli tego nie robią, czekają ich poważne konsekwencje prawne stosowania toksycznych substancji w kosmetykach. To nie są żarty – mowa o gigantycznych karach finansowych, nakazie wycofania produktu z całego rynku, a nawet odpowiedzialności karnej. Bo wprowadzanie na rynek czegoś, co zagraża zdrowiu ludzi, jest przestępstwem. Nie dajmy sobie wmówić, że używanie muchomora w kosmetykach to jakaś nowa, ekscytująca rzecz.

Twoja skóra, Twój wybór. Jak nie dać się nabrać?

Więc następnym razem, gdy zobaczysz jakiś cudowny, egzotyczny składnik w kremie, który obiecuje niemożliwe, zapal czerwoną lampkę. Zatrzymaj się i zapytaj siebie: czy to ma sens? Czytaj etykiety, nawet jeśli wyglądają jak tablica Mendelejewa. Szukaj informacji w wiarygodnych źródłach – na stronach instytucji państwowych, w badaniach naukowych, a nie na forach internetowych czy w sponsorowanych postach influencerek. Warto też szukać certyfikatów, jak Ecocert czy Cruelty-Free, choć i tu trzeba być czujnym.

A wracając do naszego głównego „bohatera”. Dlaczego muchomor jest niebezpieczny w kosmetykach? Odpowiedź jest banalnie prosta: bo to trucizna. Nie ma w nim niczego, co mogłoby w bezpieczny sposób pomóc naszej skórze. Są za to neurotoksyny, które mogą nam bardzo zaszkodzić. Nie istnieje bezpieczna ani etyczna wersja, w której muchomor w kosmetykach staje się nagle pożądanym składnikiem. Pamiętajcie, że Wasze zdrowie jest najważniejsze, a skóra to nie poligon doświadczalny dla niebezpiecznych eksperymentów marketingowych. Kupujmy z głową i nie dajmy się nabrać na toksyczne trendy.